JABŁONIEC 1914
Limanowskie Stowarzyszenie Historii Ożywionej
Aktualności
dodano: 25-07-2016 17:00:00,
odsłon: 4839
PL
"Polak, Węgier, dwa bratanki..."
15 czerwca 2008 roku nasze miasto i okolice odwiedzili szczególni goście. Jakże mili polskim sercom bracia Madziarzy, przybysze z dalekiej Niziny Węgierskiej.

Przed niemal stu laty ich pradziadowie, ramię w ramię z legionistami Józefa Piłsudskiego, stawili zbrojny i skuteczny opór rosyjskiej inwazji „walca parowego”. Szczególnie wielką daninę krwi złożyli w bitwie pod Limanową. W morderczym boju na wzgórzu Jabłoniec z 10/11 grudnia 1914 roku trzy cesarsko-królewskie pułki huzarów: 9., 10. i 13. okryły się chwałą po wsze czasy. Wielu z nich pozostało tu na zawsze; przygarnęła ich nasza kamienista beskidzka ziemia do snu wiecznego. Snu wojowników nieustraszonych, wiernych raz złożonej przysiędze aż do końca. Ich potomkowie, członkowie Stowarzyszenia Fehérvári Huszárok, kultywujący bogate i chlubne tradycje 10. liniowego cesarsko-królewskiego pułku huzarów, przybyli tu – na jabłonieckie wzgórze – konno i zbrojnie, by oddać im hołd. W dowód pamięci i ciągłości tradycji. O nich będzie mowa w poniższym tekście.

 

Polak, Węgier, dwa bratanki …

Reportaż z wizyty huzarów z Székesfehérváru na Jabłońcu

z wplecionym historycznym suplementem

 

Gdzieś w Galicji, gdzieś na wzgórzu cichy cmentarz leży,

W nim w mogile śpi na wieki dwunastu żołnierzy…

Nie płacz matko, że twe dziecię w obcej ziemi gnije,

Prawda matko, syn twój poległ, lecz ojczyzna żyje.1

 

[1] Cytat za: Bator, str.159. Słowa ludowej pieśni węgierskiej.

 

   Niedzielny słoneczny poranek. Lekki wiosenny wiatr od Mogielicy pieści jabłonieckie wzgórze, a okalające je łąki przystroiły się kobiercami polnych kwiatów i ziół. Z gęstwiny przycmentarnego zagajnika dobiegają miłe dźwięki ptasich treli. Przy drodze gromadzi się liczna rzesza mieszkańców Mordarki, Starej Wsi, Siekierczyny i Limanowej. Tych, którym nigdy nie jest obojętne to, co się dzieje na „naszym” cmentarzu, i których rodziny od pokoleń o niego dbają. Kogóż to wyczekują?

 

   Z zachodniej strony, od miasta, krętą i wąską – a miejscami dość bystrą – ulicą Jabłoniecką, zbliża się do wzgórza miarowym stępem zbrojny oddział jazdy. Słychać rżenie koni, stukot podków o kamienie, metaliczne pobrzękiwanie szabel i odgłosy komend wydawanych w dziwnym języku. W promieniach słońca wszystkimi kolorami tęczy mienią się uniformy jeźdźców, kity z piór na nakryciach ich głów, strojne końskie derki. Złotem kipią szamerunki na mundurach i pelerynach. Na czele oddziału liczącego siedmiu kawalerzystów podąża wąsaty smagłolicy komendant a za nim chorąży z proporcem. Jakiegoż to autoramentu ci wojacy? Zapewne cudzoziemskiego. To lekkozbrojni węgierscy huzarzy z naddunajskiej puszty. Potomkowie bitnych wojowników z plemion Scytów i Celtów, Daków i Hunów, Gepidów i Longobardów, Awarów i Madziarów, zasiedlających kolejno antyczną Panonię. Gdyby nie widoczne w pobliżu nowoczesne piętrowe budynki mieszkalne z cegły i żelbetu, miast krytych strzechą drewnianych chałup, przejeżdżające ulicą Walecznych samochody, czy też stojące tu i ówdzie słupy trakcji elektrycznej, można by odnieść wrażenie, że oto jesteśmy w cesarsko-królewskiej Galicji pod berłem Miłościwie Panującego Cesarza Franciszka Józefa I w pamiętnym roku 1914, a na Jabłoniec spieszą z pomocą walczącym tu kamratom huzarzy w służbie Najjaśniejszego Pana. A może zjechali z cesarskiego gościńca i – na skróty, ku Raszówkom, starym kupieckim szlakiem, biegnącym wierzchem Pasma Kanińskiego – podążają dalej na wschód, z odsieczą oblężonej przez Moskali Twierdzy Przemyśl?  Błyskają flesze cyfrowych aparatów. Czar pryska … . Celem konnej eskapady dziarskich kawalerzystów okazuje się jabłoniecka nekropolia.

 

 

   

 

 

 

   

 

 

   

 

 

 

   Dochodzi godzina dziewiąta. Przed kaplicą-mauzoleum obersta Othmara Muhra, bohaterskiego dowódcy 9. cesarsko-królewskiego pułku huzarów Nádasdy’ego, jeźdźcy zsiadają z koni i dołączają do reszty węgierskiej delegacji, która przybyła tu nieco wcześniej na „stalowych” rumakach. Pośród tej zmotoryzowanej grupy jest jeszcze kilku huzarów w pełnym rynsztunku, umundurowanych od stóp do głów tak, jak ich koledzy na koniach, ale szczególną uwagę przykuwają  mężczyźni i kobiety w czarnych, narodowych strojach węgierskich. Po krótkim odpoczynku następuje uformowanie szyku i delegacja Stowarzyszenia Fehérvári Huszárok uroczyście wkracza na teren cmentarza, aby wraz ze zgromadzoną okoliczną ludnością uczestniczyć we Mszy Świętej. Celebrantem jest wikariusz limanowskiej parafii pod wezwaniem Matki Boskiej Bolesnej ks. mgr Janusz Balasa. Skromny polowy ołtarz przed kaplicą, można by rzec-prowizoryczny, jeden kapłan z nieliczną asystą, żołnierze i wierni. Sceneria tejże porannej mszy na Jabłońcu nieodparcie nasuwa analogię do polowych mszy cesarsko-królewskiej armii, udokumentowanych w Galicji na starych srebrowych fotografiach z czasów Wielkiej Wojny. Następuje krótkie powitanie gości ze strony władz samorządowych miasta Limanowej i rozpoczyna się ofiara  Mszy Świętej. W słowie Bożym ksiądz celebrant wspomina o bezmiarze cierpień i ofiar, jakie niosą ze sobą wojny, oraz o śmierci –równej wszystkim- bratającej na wieki, pochowanych na tym i na wielu innych cmentarzach , żołnierzy różnych narodowości i wyznań. Zarówno tych, walczących tu - w Galicji – w szeregach sił sprzymierzonych, a więc wielonarodowej monarchii naddunajskiej i Cesarstwa Niemiec, jak i tych z imperialnej armii carskiej, rekrutującej się z jeszcze większej liczby zniewolonych narodów Europy i Azji pod berłem gasudara impieratora Mikołaja Aleksandrowicza II. Następnie głos zabiera komendant huzarów major Ampli Ferenc ( w języku węgierskim podaje się wpierw nazwisko, potem imię). W krótkim przemówieniu, w prostych żołnierskich słowach, nawiązuje na wstępie do wielowiekowej przyjaźni między naszymi narodami, by – nie kryjąc wzruszenia – przejść do omówienia udziału węgierskich huzarów i żołnierzy piechoty honwedu w krwawych bojach pod Limanową, a szczególnie w szturmie na wzgórze Jabłoniec. Nadmienia, że dystrykt Székesfehérváru stanowił rejon uzupełnień dla 10. regimentu cesarsko-królewskich huzarów Friedricha Wilhelma III króla Prus, a ponadto miasto było garnizonem macierzystym (czasu pokoju)13. pułku huzarów – Jazygier und Kumanier Husarenregiment Wilhelm Kronprinz des Deutschen Reiches und Kronprinz von Preußen. Społeczności limanowskiej dziękuje za troskliwą opiekę nad grobami poległych tu rodaków. Po zakończeniu przemówienia, ustawieni w szeregu huzarzy z pocztem sztandarowym na czele, prezentują broń i ma miejsce krótki apel poległych i złożenie wieńców. Uroczystość dobiega końca.

 

   Członkowie  Stowarzyszenia Fehérvári Huszárok zwiedzają jabłoniecką nekropolię, fotografują się przed kaplicą i pomnikiem upamiętniającym miejsce śmierci obersta Muhra. Ja- ku pamięci- fotografuję się z oficerem huzarów na tle cmentarnej kaplicy, by przypieczętować polsko-węgierskie braterstwo broni J i przyjaźń między naszymi narodami J. O godz.10.20 siódemka Madziarów dosiada swoich wierzchowców, które w międzyczasie odpoczęły w cieniu rozłożystych lip skubiąc soczystą wiosenną trawę. Konny oddział formuje szyk i opuszcza wzgórze, kierując się – poprzez słopnickie i tymbarskie działy – ku Tymbarkowi. Za nimi podąża spieszona, a w zasadzie „zmotoryzowana” reszta delegacji. Tam,  w kwaterze wojennej cmentarza nr 365 (obecnie w obrębie cmentarza parafialnego), składają wieńce na grobach poległych huzarów. Gwoli przypomnienia, jeszcze w trakcie bitwy pod Limanową, a w szczególności w jej najgwałtowniejszej końcowej fazie przypadają- cej w dniach od 7. do 11 grudnia, i tuż po jej zakończeniu, poległych i zmarłych na skutek odniesionych ran żołnierzy węgierskich, głównie oficerów, chowano właśnie w Tymbarku, na nowo założonym, w tzw. potoku plebańskim, cmentarzu wojennym. W Limanowej grzebanie zwłok nie wchodziło w rachubę z uwagi na toczące się gwałtowne walki. To tyle – w iście reporterskim skrócie – o wizycie Madziarów na ziemi limanowskiej w niedzielny poranek,  15 czerwca 2008 roku. Należy jeszcze dodać, że w drodze na wzgórze jabłonieckie huzarzy odwiedzili limanowski rynek, aby przedstawić się naszej społeczności. Zaprezentowali krótkie elementy musztry kawalerii, dowodząc o świetnym wyszkoleniu jeźdźców i koni. Niestety, wcześniejszy brak informacji o wizycie węgierskiej delegacji sprawił, że tylko garstka limanowian witała gości na płycie rynku. Ja sam dowiedziałem się o wizycie aż w przeddzień, tj. w sobotę, z krótkiej notatki … z sobotnio-niedzielnego wydania Dziennika Polskiego. A szkoda, bo nasze miasto stać było na godniejsze i bardziej uroczyste przyjęcie tak miłych gości. Nie muszę dodawać, że taka okazja zdarza się niezmiernie rzadko. Można sobie wyobrazić, jak wielkim przedsięwzięciem i wyzwaniem był ze strony Węgrów tenże konny rajd szlakami pierwszowojennych  pól bitewnych swoich pradziadów, chociażby pod względem logistycznym i organizacyjnym; urlopy, noclegi, aprowizacja dla ludzi i koni, itd.. Pozostaje mieć nadzieję, że na stulecie bitwy pod Limanową, a przypadnie to juz za trzy lata, dziarscy huzarzy z Székesfehérváru znów odwiedzą nasze miasto.

 

   A teraz pozwólcie, Szanowni Czytelnicy, że sięgnę do kronik pułkowych, aby pokrótce przedstawić historię 10.wspólnego pułku cesarsko-królewskich huzarów oraz szlaki bojowe pośród licznych wojen i kampanii. Pułk sformował i przejął pod swoją komendę obrist (pułkownik) Johann von Beleznay 8 grudnia 1741 roku na mocy patentu otrzymanego od Cesarza Franciszka I. Tym samym zaliczał się do jednych z najstarszych jednostek kawalerii pod czarno-żółtymi sztandarami Habsburgów. Na początku swego istnienia funkcjonował w cesarskiej armii austriackiej jako 35. Pułk Kawalerii (Cavallerie – Regiment Nr 35). Prawie tuż po sformowaniu wyruszył na Śląsk, gdzie uczestniczył w bitwie pod Olberndorf. Następnie wyprawił się na niemalże drugi koniec Europy, do hiszpańskich Niderlandów, gdzie pełnił służbę rozpoznawczą i patrolową podczas tzw. I wojny o sukcesję austriacką (1740-1748). Po utracie przez Austrię tzw. austriackich Niderlandów (ziemie dzisiejszej Belgii) pułk walczył w Bawarii, w Czechach i na Morawach oraz w Górnej Austrii. Kolejne bitwy i potyczki przyszło stoczyć huzarom w tzw. VI wojnie rosyjsko-tureckiej (1787-1792). W dobie wojen napoleońskich (1792-1815) pułk wyróżnił się szczególnymi zasługami bojowymi w wielu kampaniach i bitwach. Walczył min. ponownie w hiszpańskich Nider- landach i północnej Francji. W 1798 roku pułk otrzymał na stałe numer 10. Chlubnymi czynami bojowymi odznaczyli się huzarzy 10. pułku w dwóch słynnych bitwach: pod Aspern (21-22.05.1809) oraz pod Wagram (5-6.07.1809) – jednej z największych bitew wojen napo- leońskich. Wyjątkowe miejsce w annałach pułkowych, zapisane złotymi zgłoskami, zajęły wyczyny wojenne podczas Wiosny Ludów, powstania narodowego i wojny o niepodległość Węgier w latach 1848-1849. Bohater narodu węgierskiego, Lajos Kossuth, przywódca powstania, stanąwszy we wrześniu 1848 roku na czele Krajowego Komitetu Obrony Ojczyzny, zaapelował o powrót do ojczyzny żołnierzy węgierskich z pozostałych ziem monarchii habsburskiej. Manifestując patriotyzm i posłuch rozkazom rządu powstańczego, powracały na Węgry całe regimenty, bataliony i dywizjony; przez kordony przedzierały się mniejsze oddziały i pojedynczy żołnierze. Józef Doboszyński w swoim Pamiętniku zapisał, co  następuje:

   Świadkiem niezwykłych wypadków był Sambor w jesieni r. 1848. Na wezwanie rządu Kossutha do powrotu do Węgier pułków węgierskich stacjonujących w innych prowincjach poczęli husarze stacjonowani w pobliżu Lwowa uciekać szwadronami do Węgier. Przewodniczyli im podoficerowie, gdyż oficerowie nie brali w tym udziału, a przemykanie działo się skrycie, po nocach, ubocznymi drogami, gdyż husarze prócz nie nabitych pistoletów broni nie mieli. Rząd zwyczajem praktykowanym w owych czasach, nie mając z powodu walki na Węgrzech w kraju dużo wojska do rozporządzenia, użył do przytrzymania husarów chłopów z kosami. Ci zastąpili im drogę w Topolnicy za Starym Samborem i husarzy, pomęczeni całonocną jazdą, nie mogli stawić oporu i przy małej asystencji wojska sprowadzono ich do Sambora. Było ich trzy szwadrony, część zakwaterowano po zajezdnych domach, resztę u przedmieszczan. Przejeżdżając przez Rynek obok strażnicy Gwardii Narodowej, witani byli okrzykami: -Eljen! (z węg. Niech żyją –od autora art.)– a oni odwdzięczali się okrzykiem: -Eljen Samborer National-Garde! […] Epizod z husarzami znalazł niespodziewane zakończenie. Oto niemal z hiobową wieścią o bombardowaniu Lwowa przedstawił się Samborowi niezwykły widok. Szeregi wozów przejeżdżały przez miasto obsadzone husarami, których rząd odstawiał do granicy węgierskiej, a do których przyłączono i internowanych w Samborze. Przy okrzykach: -Eljen! – towarzyszyła im ludność samborska. Lepiej powiodło się husarom, którzy spod Lwowa przemykali się przez stryjski obwód.2

 

2Cytat za: Homola i Łopuszański, Pamiętniki urzędników galicyjskich, str. 368-369.

 

Niestety, z uwagi na wiadome ograniczenia objętości artykułu, muszę pominąć – skądinąd ciekawy – dalszy opis perypetii oddziału huzarów w drodze do ojczyzny. Tak na marginesie, umiejętne inspirowanie i wysługiwanie się masami chłopskimi przez władze austriackie nie zakończyło się – jak widać – z chwilą stłumienia rabacji galicyjskiej w 1846 roku. Skąd w połowie XIX wieku wzięli się w Galicji węgierscy huzarzy? Należy się w tej kwestii kilka zdań wyjaśnień, o tyle ciekawych, ponieważ dotyczą polskich śladów i akcentów w historii tejże formacji. Otóż już na początku XIX stulecia zaczęto dyslokować do Galicji, doceniając jej strategiczne położenie, kolejne liniowe regimenty piechoty, kawalerii i artylerii. Dla większości z nich utworzono tu nowe okręgi werbunkowe, czyli pobierania rekruta. Gwoli ścisłości, pułki huzarów rekrutowały się niemalże wyłącznie z historycznych ziem Korony Św. Stefana. I tak oto, w 1831 roku, 10. pułk huzarów zadomowił się całkiem niedaleko od Limanowej, bo w Myśle- nicach. Rok później był już w Podgórzu(Kraków); w latach 1833-39 stacjonował w Tarnowie.

Kolejny garnizon to Gródek Jagielloński(1939-42), i wreszcie w latach 1842-48 zagnieździł się w Tarnopolu. Tam właśnie zastało Madziarów wrzenie rewolucyjne Wiosny Ludów; pułk wymówił służbę Cesarzowi i „zdezerterował” na Węgry. Cytowaną wcześniej a spisaną w epoce relację pamiętnikarza – urzędnika galicyjskiego potwierdza i uzupełnia współcześnie wybitny historyk węgierski, wielki przyjaciel Polski i Polaków, prof. Istvan Kovács. W swo- jej świetnej monografii Polacy w węgierskiej Wiośnie Ludów pisze: …Ignacy Lang, syn właściciela dóbr w Wolicy w obwodzie żółkiewskim oraz jego dwaj bracia, Józef i Emanuel, nakłaniali do dezercji cały stacjonujący na Mostach Wielkich szwadron wchodzący w skład pułku huzarów im. Coburga. Na ten cel otrzymali od lwowskiej Rady Narodowej pokaźną sumę pieniędzy. Szwadron opuścił swe miejsce 30 października. Od Janowca do Sambora przeprowadził go dowódca jednej z kompanii lwowskiej gwardii narodowej, hr. Leonard Pniński, korzystając przy tym z pomocy Marcina Gorzkowskiego. Dalej zaś, aż do przejścia przez Karpaty odprowadzili huzarów członkowie Samborskiej gwardii narodowej.3

Dla jasności dodam, że mowa jest o 8. pułku huzarów, który od roku 1836 do czasu „wymarszu” na pomoc powstaniu na Węgrzech stacjonował w Żółkwi. Był to garnizon nominalny (czasu pokoju), gdzie z reguły mieścił się sztab i część pułku. Reszta szwadronów dyslokowa- na była –jak widać - po okolicy. W latach 1828-1851 właścicielem i szefem honorowym (niem. Regimentsinhaber) 8. regimentu  był Ferdynand Herzog von Sachsem – Coburg und Gotha. Stąd ówczesna nazwa pułku, tj. im. Coburga. W późniejszym nazewnictwie pułk funkcjonuje jako Husaren Regiment „von Tersztyánszky” Nr 8. Zadałem sobie nieco trudu i przeszukałem inne galicyjskie garnizony z czasów Wiosny Ludów pod kątem ich „huzarskiej” proweniencji. W latach 1835-48 w Brzeżanach stacjonował 6.pułk huzarów (Husaren –Regiment „Wilhelm II. König von Württemberg Nr 6), którego kroniki pułkowe również odnotowały udział w powstaniu na Węgrzech. Ale powróćmy do „naszych” huzarów Wilhelma i ich galicyjskich epizodów w kontekście polsko-węgierskiego braterstwa broni

 

3Cytat za: Kovács, Polacy w węgierskiej Wiośnie Ludów, str. 62

 

 

Ach! Piękne to było wojsko! Szwadron huzarów na porannym apelu w koszarach. Miejsce nieznane.

 

Krótka chwila odpoczynku i wytchnienia przy frontowym posiłku. Z lewej widoczna kuchnia polowa.   Zdrożeni huzarzy grzeją się przy ognisku. Na głowach czaka i kawaleryjskie furażerki M.1869. Chłodna, późna jesień 1914 roku. Wschodnia Galicja. Październikowa ofensywa wojsk sprzymierzonych Wisła-San, lub już listopadowy odwrót na linię rzek: Wisły, Nidy i Dunajca.

 

 

István Kovács pisze w dalszej części: Stacjonujące w Zbarażu i Trembowoli 1 i 2 szwadron 2 dywizjonu pułku huzarów Wilhelma (reszta szwadronów już legalnie wróciła na Węgry) nie miały tyle szczęścia. Ich dowódcy (obcego pochodzenia) sprzeciwiali się powrotowi żołnierzy do ojczyzny. W końcu zdymisjonowany jeszcze w kwietniu 1848 roku oficer pułku, Leopold Żurmański (zamieszkały w Romanowie pod Zbarażem) podjął się przeprowadzenia dwóch szwadronów na Węgry. […] Dwustu huzarów dwóch szwadronów pułku, zachowując najsu- rowsze reguły ostrożności, wyruszyło 26 października ze Zbaraża i Trembowoli. Po dwóch dniach byli w Buczaczu. Zastali mieszkańców miasteczka pod bronią oraz zburzony most na tamtejszej rzece. Żurmański nie chciał rozlewu krwi, toteż poprowadził dalej żołnierzy okrężną drogą. 30 października sforsowali Dniestr i doszli w pobliże Kołomyi. Kiedy prze- prawiali się dalej przez las, zagrodziła im drogę piechota austriacka. Obeszli ją wielkim łukiem i po pokonaniu stromych stoków karpackich, 2 listopada przekroczyli – w liczbie 175 –granicę, a 10 listopada znajdowali się już w Sygecie Marmaroszskim. Kilka dni później Żurmański dostał awans na rotmistrza i dowódcę walczących w Siedmiogrodzie dwóch szwadronów pułku Wilhelma. Uczestniczył w całej zimowej kampanii siedmiogrodzkiej, a jego męstwo zostało na początku lutego 1848 roku wynagrodzone rangą majora.4

Polski oficer dowodzący dzielnymi węgierskimi huzarami Wilhelma w wojnie o niepodle-głość ich ojczyzny! Jeden z ponad czterech tysięcy polskich ochotników walczących ramię w ramię z Madziarami w imię hasła widniejącego na sztandarze Legionu Polskiego: Za wolność naszą i waszą. Przytoczę jeszcze, dla przypomnienia, parę tylko nazwisk: gen. Józef Bem – naczelny wódz armii w Siedmiogrodzie, od sierpnia 1849r. wódz naczelny armii węgierskiej, gen. Henryk Dembiński – dowódca Armii Północnej, później szef sztabu naczelnego i wódz naczelny, gen. Józef Wysocki – organizator i dowódca Legionu Polskiego. Pozwoliłem sobie rozbudować i uwypuklić ten wątek ze szlaku bojowego pułku, ponieważ dotyczy wspólnych- jakże chwalebnych - momentów z dziejów naszych narodów. W dalszej części skojarzę i zestawię je – do mających nastąpić później, za 65 lat – przykładów polsko-węgierskiego braterstwa broni w wojnie galicyjskiej 1914-15. Po zdławieniu powstania na Węgrzech, do czego walnie przyczyniła się interwencja ponad 150- tysięcznej armii rosyjskiej pod dowództwem feldmarszałka Iwana Paskiewicza Erywańskiego, pułk został karnie rozformowany ( 1849) w Klattau i tutaj na nowo sformowany. Klattau to czeskie Klatovy, w kraju pilzneńskim, znane z Sanktuarium Matki Bożej Krwi. Dziesięć lat później regiment wyruszył na wojnę francusko-austriacką, zwaną też wojną sardyńską lub drugą wojną o niepodległość Włoch i wziął udział w dwóch, przegranych przez Austrię, bitwach: pod Magentą (4.06.1859) oraz pod Solferino (24.06.1859). W wojnie prusko-austriackiej, zwanej inaczej wojną siedmiotygodniową (16.06.-23.08.1866), huzarzy Wilhel- ma odznaczyli się męstwem w przegranej bitwie pod Sadową ( Königgrätz – 3.07.1866), w której to źle użyta kawaleria austriacka została zdziesiątkowana zmasowanym ogniem pruskiej artylerii oraz piechoty uzbrojonej w nowoczesne karabiny odtylcowe na naboje zespolone. W 1888 roku dekretem cesarskim ustanowiono szefem honorowym i patronem regimentu (niem. Regimentsinhaber – właściciel pułku, tytularny) po wsze czasy Fryderyka Wilhelma III Hohenzollerna, z Bożej łaski cesarza Niemiec i króla Prus. Językiem pułkowym (niem.Regimentssprache) był język węgierski, ale trzeba pamiętać, że w cesarsko-królewskiej „wspólnej” armii językiem służbowym (niem.Dienstsprache) był zawsze język niemiecki. Struktura narodowościowa regimentu jawiła się niemalże jako jednolita: 97 procent stanowili Madziarzy, reszta- innej nacji. Barwy pułkowe to jasno niebieskie: czako, attila i pelzattila, czerwone spodnie ( od 1860 roku), żółte guziki. Do tego wysokie – do kolan- czarne buty wykończone złotym paskiem i rozetą. Po reformie sił zbrojnych monarchii naddunajskiej w 1860 roku pułk kawalerii składał się z dwóch dywizjonów, każdy po trzy szwadrony oraz kadry uzupełnień (szwadrony zapasowe). Wypada dodać, że wedle ówczesnych zwyczajów, kawaleria była elitarnym rodzajem wojsk a służba w tejże formacji zaszczytem i wyróżnie- niem. Świetnie wyszkolona, mobilna, dobrze uzbrojona i wyekwipowana, utrzymywana w wysokiej gotowości bojowej, zawsze gotowa do walki; podłóg współczesnej terminologii wojskowej zyskała by miano „sił szybkiego reagowania”. W drugiej połowie XIX wieku 10. pułk zaczął pobierać rekruta m.in. z rejonu Székesfehérváru, a w latach 1892-1894 został dyslokowany do tego miasta jako garnizonu czasu pokoju. W 1889 roku pułk otrzymał przydział służbowy do IV Okręgu Komendy Korpusu (Korpskommando) z siedzibą dowództwa korpusu w Budapeszcie. Wedle danych sprzed wybuchu wojny, z roku 1914, cały pułk (dowództwo, sztab i obydwa dywizjony) stacjonował już w stolicy Węgier, Budapeszcie.

 

4Cytat za: Kovács, Polacy w węgierskiej Wiośnie Ludów, str.62-63

 

 

    

 

Z lewej: piękna fotografia przystojnego oficera huzarów w stopniu nadporucznika (oberleutnant) w umundurowaniu paradnym. Dobrze widoczny sposób noszenia wierzchniego odzienia huzarów – pelzattili, czyli kurtki podszytej czarnym (dla oficerów) kożuszkiem, przerzuconej przez plecy i lewe ramię, zapinanej na 5 guzików. Pod spodem, również zapinana na 5 guzików (olivien) bluza mundurowa –attila, szamerowana pętlicami, ze stojącym kołnierzem z dystynkcjami. Na szyi widoczny tzw. halsztuk (Halsbinde),czyli charakterystyczny dla cesarsko-królewskiej armii czarny kołnierzyk z białym wyłogiem. Czerwone spodnie węgierskie, tzw. Reithose, z wypustkami w kolorze pułku w zewnętrznym szwie, wpuszczane do wysokich butów. U lewego boku oficerska szabla wzoru M.1869 z temblakiem. Przez lewe ramię i pierś przewieszony ozdobny pas z ładownicą (tu niewidoczną, bo na plecach). W prawym ręku jasne (białe?) czako huzarskie z bączkiem (rozeta lub różyczka) wykonane z masy papierowo-plastycznej, tzw. Kommode Tschako. Jeżeli przyjąć, że kolor czaka i wypustek u spodni jest biały a attila jasnoniebieska (a na to wyglądają), to z dużą dozą prawdopodobieństwa można przypisać oficera do 2. lub 12. regimentu. Na fotografii z prawej: huzarzy Węgierskiej Obrony Krajowej (Honwed) na galicyjskim froncie w 1914 roku.

 

 

Tak więc garnizon pułku znajdował się w macierzystym obszarze dowództwa korpusu. Funkcję komendanta sprawował w tym czasie oberst Alois Klepsch Kloth von Roden. Stąd huzarzy Wilhelma wyruszyli na pola bitewne Wielkiej Wojny z przydziałem operacyjnym do 4. Brygady Kawalerii w 10. elitarnej Dywizji Kawalerii w IV Korpusie, wchodzącym w skład 2. Armii dowodzonej przez gen. dyw. kawalerii Eduarda von Böhm-Ermolliego. Trzon buda- peszteńskiej dywizji stanowiły cztery cesarsko-królewskie wspólne pułki kawaleryjskie, tj. 9., 10. i 13. pułki huzarów oraz 12. pułk ułanów. Dyslokowana wpierw na front bałkański, pod rozkazy gen. broni Oskara Potiorka, do końca sierpnia 1914 roku przerzucona na galicyjski teatr wojenny, by wesprzeć i wzmocnić operującą tu 4. Armię pod dowództwem gen. piecho- ty Motitza von Auffenberga. W wojnie galicyjskiej 1914-15 szlaki bojowe węgierskich puł- ków z armii wspólnej, honwedu i pospolitego ruszenia krzyżowały się ze szlakami polskich pułków legionowych oraz „polskich” pułków cesarsko-królewskiej armii rekrutujących się w przeważającym procencie z Polaków. Ograniczę się w dalszej części, ze zrozumiałych a wspomnianych wcześniej względów, do –skądinąd najbardziej nas, limanowian, interesującej operacji łapanowsko-limanowskiej i  rozstrzygającej o jej losie bitwy pod Limanową. Gdy 14 listopada 1914 roku gen. Płaton Aleksiejewicz Leczycki wraz ze swoją 9. Armią pojawił się na przedpolach Twierdzy Kraków, wydawało się, że utrata Galicji jest przesądzona. Na pomoc Leczyckiemu pospieszył gen. Radko Dimitriewicz Dimitriew, którego 3.Armia atakowała Kraków od strony Wieliczki, Gdowa i Dobczyc. Z zamiarem obejścia Twierdzy Kraków na kierunku południowym i wyjścia na przełęcze karpackie sposobił się gen. Aleksiej Aleksiejewicz Brusiłow na czele 8. Armii, zajmując Nowy Sącz i Limanową. Realizując genialny, acz wielce ryzykowny plan szefa AOK Conrada von Hötzendorfa, na nie zabezpie- czony styk 3. i 8. armii carskich uderzył 2 grudnia siłami grupy armijnej( osiem dywizji piechoty, w tym jedna pruska oraz korpus kawalerii) gen. Josef Roth. Tak rozpoczęła się tzw. operacja łapanowsko-limanowska, która ostatecznie powstrzymała rosyjską ofensywę „walca parowego”. Operujący w rejonie Chabówki i Mszany Dolnej silny korpus kawaleryjski gen. dywizji (FML.-Feldmarschalleutnant) Gyuli Nagya de Töbör-Ethe, złożony z 11.dywizji kawalerii honwedu z Debreczyna, 6.dywizji kawalerii z Jarosławia oraz z 10.dywizji kawa- lerii z Budapesztu,5wsparły trzy bataliony (I, III i V) I Pułku I Brygady Legionów Polskich wraz z ułanami rotmistrza Beliny-Prażmowskiego (dwa szwadrony; drugim szwadronem dowodził por.Orlicz-Dreszer) i przestarzałą artylerią kapitana Brzozy-Brzeziny dowodzone osobiście przez Komendanta Józefa Piłsudskiego. Tu w Galicji, na Podhalu, węgierscy huzarzy i polscy ułani, madziarscy i legionowi piechociarze wspólnym czynem zbrojnym i przelaną krwią pisali kolejne piękne karty w dziejach naszych narodów. Pierwszy sukces legionistów, jakim było wzięcie do niewoli w Chyszówkach całego szwa- dronu carskich ułanów wraz z pięcioma oficerami, sprawił, że z gratulacjami pospieszyli do Komendanta dowodzący tu oficerowie. Piłsudski ulokował swój sztab na plebanii w Jurkowie, gdzie gnani ciekawością, niezwłocznie zjawili się austriaccy generałowie. Prawdziwym pośród nich wyjątkiem okazał się dowodzący całym odcinkiem Nagy, będąc „zupełnie nieuprzedzonym do takiej formacji, jak Legiony”.6 W nagrodę przydzielił legunom oddział karabinów maszynowych i 3.baterię artylerii górskiej pod dowództwem por. Meissnera, co wydatnie wzmocniło siłę ogniową Brygady. Wincenty Solek, niespełna dwudziestoletni ułan ze szwadronu Beliny, pochodzący z Kongresówki, z Kielc, tak wspomina epizody kampanii podhalańskiej: 23 XI. Z Chabówki do Mszany Dolnej idziemy szosą zamiecioną przez wiatr, dlatego cały czas prawie pieszo, bo konie się ślizgają. Spotykamy idące z tamtej strony od dawna nie widziane tabory austriackie i większy oddział honwedów. Gdy mijamy się, oni zaczynają krzyczeć „Éljen Lengyel”, co znaczy „Niech żyją Polacy”, na co my im ze szczerego serca odpowiadamy: „Éljen batiary!” zmieniając słowo Madziary na batiary, jedynie z przekory i dla dowcipu, nie zaś dlatego, by Węgrzy nie cieszyli się naszą sympatią – owszem, z Austriaków oni jedyni poza polskimi pułkami.7 Honved to w zasadzie wojska węgierskiej Obrony Krajowej (magyar királyi honvédseg), jednakowoż w czasie wojny miano honweda przylgnęło – w potocznym użyciu i rozumieniu mieszkańców Galicji –do każdego Madziara; nie istotne, czy z armii wspólnej, obrony krajowej czy też z landszturmu. Stąd też wynikały (jeszcze w epoce) i nadal wynikają nieporozumienia wynikające z niezna- jomości organizacji i struktury sił zbrojnych monarchii Habsburgów, np. określanie mianem honwedhuzara  - huzarów walczących na Jabłońcu jest błędem rażącym, bo były to pułki wspólne. Legioniści wyruszyli do boju 20 listopada z Zawoi, po tygodniowym odpoczynku, z zadaniem ochrony podkarpackiej linii kolejowej, kierując się „traktem cesarskim”, przez Jordanów, Chabówkę, Mszanę Dolną  na Limanową, do której weszli 4 grudnia. W Pamiętniku Wincentego Solka, wnuka powstańca styczniowego, nieco dalej odnajduję znamienny zapis: 9 XII. Po krótkim śnie, niewyspany i zmęczony, wychodzę na dwór. Dziesięciowozowy nasz tabor stoi na plebańskim podwórzu. Miasteczko  (Tymbark –od aut. art.) zapchane honwedami i taborami, w stronie Limanowej dudnią armaty, a szosą przechodzącą środkiem miasteczka maszerują w tamtym kierunku bataliony austriackie. Wracając spotykam na podwórzu plebana, księdza prałata, miłego staruszka, który biorąc mnie pod rękę powiada: „Pokażę panu polskiego Węgra, czy też raczej węgierskiego Polaka”. Podeszliśmy do honweda, takiego samego Węgra jak i jego koledzy, który nie mówi, ani nie rozumie po polsku, nazywa się jednak Grabowski, bo jest prawnukiem polskiego emigranta z 1848 roku.8 Chichot historii? Madziar o polskich korzeniach, potomek Polaka-ochotnika walczącego niegdyś w Wiośnie Ludów o wolność Węgier, i Polak z zaboru rosyjskiego, legionista, wnuk Tych z Powstania Styczniowego. Oto dwaj towarzysze broni, rzuceni przez wichry wojny na ziemię limanowską w pamiętnym roku 1914, do wspólnej walki o wskrzeszenie Ojczyzny przodków. Kwintesencja tragicznych, ale zarazem pięknych  losów polskiego żołnierza-tułacza. Chwała Wincentemu Solkowi za spisanie relacji z owego grudniowego spotkania w Tymbarku. Należy jeszcze przypomnieć, że gdyby legun Sołek wpadł w ręce Moskali, groziłaby mu – jako poddanemu Jewo Wielicziestwa Mikołaja II- niechybna śmierć, bowiem Rosjanie nie uznawali legionistów rekrutujących się z Królestwa Polskiego za jeńców wojennych, traktując ich jako zdrajców!9 I na koniec, w wielkim skrócie, wspomnę o słynnym boju  węgierskich huzarów z 10. budapeszteńskiej dywizji o jabłonieckie wzgórze. Ponownie przejęte przez Moskali 11 grudnia w wyniku nocnego szturmu, stało się z godziny na godzinę , wraz z sąsiednim Golcowem, kluczem pozycji rosyjskich na tym odcinku. Dobrze ufortyfikowane aż po Raszówki (ślady zachowały się do dzisiaj), najeżone tysiącami długich kłujących bagnetów, zwanych wtedy sztykami, ziejące ogniem powtarzal- nych pięciostrzałowych karabinów systemu Mosin-Nagant, zbierających krwawe żniwo  szybkostrzelnych kulomiotów systemu Maxima i całej dywizyjnej artylerii polowej stanowiło realne zagrożenie dla utrzymania frontu pod Limanową i dogodną pozycję wyjściową do kontynuowania ofensywy na zachód (na Czechy i Morawy oraz na niemiecki Śląsk) wzdłuż gościńca cesarskiego i linii kolejowej (dopływ uzupełnień i zaopatrzenia). Dowodzący w Limanowej gen. Bauer świadomie rzucił do walki o odzyskanie utraconych okopów na Jabłońcu  pierwszorzutowe pułki spieszonych huzarów –Czerwonych Diabłów, wiedząc, że ci nie zawiodą. I rzeczywiście, Madziarzy zaatakowali Mochów z właściwą dla siebie brawurą, determinacją, furią i pogardą dla śmierci. W wielu powstałych współcześnie opracowaniach pomija się udział 10. pułku huzarów  w szturmie na Jabłoniec i w ogóle, w bitwie pod Lima- nową. Bezsprzecznie zwycięstwo na Jabłońcu było decydujące i rozstrzygające, a wkład 10.pułku w limanowską wiktorię bezsporny i równorzędny z pozostałymi regimentami.

W świetle uzyskanych z Székesfehérváru informacji, przebieg bitwy –w wielkim zarysie- na Jabłońcu, w jej przełomowej a zarazem kryzysowej fazie, przypadającej na 10 i 11 grudnia, jawi się następująco. Maszerująca z Nowego Sącza 15. carska dywizja piechoty z Odessy (VIII Korpus Armijny gen.Weliaszewa(?) w 8.Armii Brusiłowa), powstrzymywana bez powodzenia przez słabe siły landwery i landszturmu (pospolitego ruszenia), dotarła do Kaniny i bezpośrednio zagroziła przerwaniem limanowskiego odcinka obrony sił cesarsko-królewskich. W Krościenku, Ochotnicy i Tylmanowej buszowały już kozackie sotnie, siejąc popłoch i przerażenie wśród miejscowej ludności. Gen.mjr Herbert von Herberstein, sprawujący komendę nad tym odcinkiem, wyznaczył linię obrony biegnącą od Golcowa, poprzez Starą Wieś-Wolę, Jabłoniec, ku Chłopskiej Górze. Budapesztańska 10.dywizja zajęła pozycje obronne w okopie strzeleckim biegnącym w poprzek wzgórza jabłonieckiego, na spodziewanym głównym kierunku natarcia Moskali. I tak północną i zachodnią część wzgórza, określaną przez Madziarów „płaskim siodłem”, obsadziły pododdziały: 9. pułku huzarów Nádasdy’ego, 13. pułku huzarów oraz szwadrony (dywizjon?) 3. pułku huzarów honwedu z Szegedu (Szegeder HHR.Nr3 –węg. Szegedi 3. honvéd huszárezred)10. Natomiast stronę południową, ku Woli, flankowali huzarzy z 10. pułku z Székesfehérváru. Rozkaz, jaki otrzymali, był prosty i lakoniczny: utrzymać pozycje do momentu przybycia posiłków. Za wszelką cenę! Gdy w nocy z 10 na 11 grudnia zaatakowała ich wściekle wszystkimi czterema pułkami wspomniana 15. dywizja, wywiązała się mordercza walka wręcz „na śmierć, czy na życie”. Wymieszani w ciemnościach i chaosie walki bezpośredniej, często nie dowodzeni po utracie swoich oficerów, dzielni huzarzy walczyli z ogromnym poświęceniem, nie szczędząc krwi, ni życia. Wyparci z okopów zalegli na zaimprowizowanych pozycjach; skryci za kłodami powalonych drzew i w naprędce wykopanych w zamarzniętej ziemi płytkich jamach i rowach strzeleckich. Wystawieni na bezpośredni ostrzał artyleryjski i ogień z broni maszynowej. Ale jeszcze nie pobici; trwali z uporem na stanowiskach. Jabłoniec był wciąż broniony! Inaczej Moskale weszli by przecie na ciepłe kwatery do miasta. Nad ranem 11 grudnia szala zwycięstwa przechylała się już na stronę Rosjan. Wtedy z odsieczą przybyły pozostałe szwadrony z 9. i 13. pułków huzarów pod dowództwem pułkownika Othmara Muhra. Gdy prowadzący osobiście, w pierwszym szeregu, spieszonych huzarów na ratunek, Muhr został śmiertelnie ranny, nad ciałem dowódcy wywiązała się zażarta walka, by nie wpadło w ręce wroga. To kontruderzenie zostało zwieńczone o świcie odzyskaniem utraconych wcześniej pozycji. Niewątpliwie, główny ciężar walki  w pierwszej fazie kontrataku na ufortyfikowane wzgórze przejął (i zebrał należne laury) 9. pułk huzarów Nádasdy’ego z pułkownikiem Othmarem Muhrem na czele. Wsparł je w walce  kolejnymi szwadronami 13. pułk huzarów, którego oficer-mjr János Cserhalmy- przejął dowodzenie 9. pułkiem po bohaterskiej  śmierci Muhra i innych oficerów.11 Moskale podjęli jeszcze w ciągu dnia kilka prób zdobycia wzgórza, atakując falami i nie licząc się ze stratami. Jednakże bez powodzenia. Zagrożeni nadciągającymi posiłkami sił cesarsko-królewskich, tj. 39.Dywizja z Koszyc, 16. Pułk Piechoty honwedu z Bańskiej Bystrzycy i 10. Pułk Piechoty honwedu z Miszkolca, wycofali się w kierunku Nowego Sącza. I tak oto za przyczyną bohaterskich Madziarów , na podlimanowskich polach, brzezinach i sośninach, uszła para z carskiego ofensywnego walca parowego. Zwycięstwo zostało okupione znacznymi stratami. Jeden z ocalałych huzarów z 10. regimentu wspominał: Rozejrzałem się dookoła; porozrzucana broń, stosy ciał wroga. Czułem olbrzymi ból i rozpacz widząc także wiele martwych, skostniałych ciał wspaniałych huzarów, leżących wokoło. Korespondent wojenny krakowskiej Nowej Reformy tak opisał jabłoniecki krajobraz po bitwie: W pół godziny stanęliśmy na szczycie góry i mieliśmy zupełnie wolny widok na pobojowisko. Zboczem góry w dół, wzdłuż lasu brzozowego, a potem po drugiej stronie doliny zboczem w górę ciągną się nieprzerwanie rowy i szańce strzeleckie, przecinając żółtą wstęgą pola. Często widać rosyjskie okopy w oddaleniu 100 kroków od naszych. [..] Idziemy w dół, postępując wzdłuż lasku brzozowego. Co za straszliwy widok! To, uważałem zawsze za przesadę w sprawozdaniach wojennych – a mianowicie „góry zwłok” – to stało się tutaj rzeczywistością. Dosłownie warstwy zwłok leżały jedne na drugich, a byli to przeważnie zwłoki żołnierzy rosyjskich. Niektóre twarze były spokojne – niektóre jednakże wyrażały rysami tak straszne przerażenie, że przechodził mnie dreszcz. […] Z huzarów poległo 40 na 100 – Rosyan padło 1.200. Ale huzarzy zwyciężyli.12

O udziale huzarów z Székesfehérváru w bojach pod Limanową wspomniał w przemówieniu w czasie Mszy Św. na Jabłońcu mjr Ampli Ferenc. Każdego roku, 11 grudnia, w swoje święto (Fehérvári Huszárok Napján) członkowie stowarzyszenia i mieszkańcy Székesfehérváru obchodzą rocznicę bitwy pod Limanową, składając wieńce pod pomnikiem poświęconym huzarom 10.regimentu (10-es huszárok emlékműwe). Pomnik –usytuowany na głównym placu miejskim Városház tér - symbolizuje jednego z poległych huzarów. Wzniesiony został, według projektu Pátzai Pál, dzięki funduszom zebranym w 1937 roku przez ocalałych z wojny oficerów i uroczyście odsłonięty 9 grudnia 1939r. W kronice pułku zapisano, że huzarzy Wilhelma toczyli ciężkie boje pod Limanową od 4 do 13 grudnia, osłaniając nadchodzące posiłki i strzegąc „Bram Karpat”, i ponieśli duże straty.

 

5Reichlin-Meldeg, Der Löwe von Limanowa, str.70

6Cytat za: Suleja, Józef Piłsudski, str.129

7Cytat za: Sołek, Pamiętnik legionisty, str.72-73

8Cytat za: Sołek, Pamiętnik legionisty, str.82

9Pojmanego w trakcie bitwy pod Łowczówkiem legionistę podporucznika Króla-Kaszubskiego Moskale    powiesili –jako rosyjskiego poddanego- w publicznej egzekucji 7.02.1915r. w Pilźnie!!!

10Cały pułk (6 szwadronów) z przydziałem do 22. Brygady Kawalerii Honwedu walczył w 11. Dywizji    Kawalerii Honwedu.

11Bator, Wojna Galicyjska, str.157

12Cytat za: Nowa Reforma, wydanie popołudniowe, Kraków, środa 23 grudnia 1914 roku, Nr 565, str.1

 

 

Czerwone Diabły w walce wręcz na Jabłońcu. W ruch poszły łopaty, pięści, krótkie kawaleryjskie mannlichery niczym maczugi. Ilustracja reprodukowana z książki Der Kierg 1914/16 in Worth und Bild, Erster Band, Berlin Leipzig Deutsches Verlaghaus Bong & Co. ze str. 123

 

 

Stan osobowy pułku, wynoszący nominalnie ok. tysiąca jeźdźców, stopniał na koniec walki do niespełna trzystu! W wielu źródłach pisanych (książkach i artykułach prasowych), powstałych „na gorąco”, jeszcze w latach Wielkiej Wojny, mowa jest o wszystkich trzech pułkach wspólnie tu walczących. Również Wincenty Gawron we Wspomnieniach Wielkiej Wojny potwierdza obecność huzarów z 10.pułku na Jabłońcu; kwaterowali w jego rodzinnym obejściu, a z zarżniętego młodego wołu przyrządzili pyszny zapewne gulasz. Na czas bitwy swoje konie pozostawili w Tymbarku, skąd –już po bitwie- przyprowadzili je luzacy (koniowodni). Relacji Wincentego Gawrona, pochodzącego ze światłej i wykształconej jak na owe czasy chłopskiej rodziny, należy dać wiarę. Jego ojciec, Jan, był wójtem Starej Wsi; z racji sprawowanej funkcji kontaktował się z  władzami wojennymi i miał wiadomości „z pierwszej ręki”.Tak więc można ustalić miejsca stacjonowania wspomnianych trzech pułków tuż przed szturmem Jabłońca: 9. pułk w Słopnicach, 13.pułk w Zamieściu i 10. pułk w Tymbarku. Stamtąd wyruszały kolejno do boju. I jeszcze jeden tylko argument za. Na jabłonieckim pomniku upamiętniającym śmierć płk Muhra, od północnej strony, umieszczona jest granitowa płyta z dwudziestoma dwoma nazwiskami huzarów 9. regimentu huzarów Nádasdy’ego, poległych wraz z komendantem 11 grudnia 1914 roku. Dla jasności, inskrypcja ta uwiecznia imiennie tylko niewielką część poległych wtedy Madziarów. Na ostatnim miejscu figuruje Cudli Wendelin K.u.K.10. Na tabliczkach z sąsiednich nagrobków można odczytać kolejne nazwiska: K.u.K.HR.10 Husar Fiskus Andreas 11-12/12.1914 oraz K.u.K.HR.10 Husar Rago Stefan 10-11/12.1914. A trzeba wiedzieć, że są to tablice wtórne, nieoryginalne, wykonane w trakcie remontu cmentarza, z resztą zawierające błędy i nieścisłości. Spora część tych oryginalnych nie dotrwała do na- szych czasów13. Reasumując, apel do miłośników tematu o przywrócenie dzielnym huzarom-„dziesiątakom” należnego im miejsca w jabłonieckiej wiktorii. I jeszcze w wielkim skrócie dalszy szlak bojowy huzarów Wilhelma. W trakcie ofensywy rumuńskiej pułk stoczył ciężką bitwę o przełęcz Gyimes (Ghimes) w 1916 roku, a następnie walczył w bitwie pod Asiago. W 1918 roku pułk powrócił z Bułgarii, z ostatnich pól bitewnych Wojny Narodów, do Budapesztu, gdzie został rozformowany, a zdemobilizowani huzarzy, którym dane było przeżyć, powrócili do swych domów. Kontynuatorem bogatych tradycji 10. pułku jest Stowarzyszenie Fehérvári Huszárok, założone w 1997 roku, zrzeszające węgierskich patriotów- entuzjastów i miłośników tej formacji.

 

13Oczywiście w literaturze przedmiotu można odnaleźć wykaz (ilościowy) –wraz z przynależnością do jednostek- żołnierzy pochowanych na cmentarzu wojennym nr 368 na Jabłońcu.

 

 

Franciszek Józef i Wilhelm na manewrach na Węgrzech we wrześniu 1897 roku. Wywodzący się ze znakomitej linii dynastycznej ale zarazem ceniący prostotę i hołdujący surowym zasadom cesarz Franciszek Jozef I nie darzył sympatią butnego i zarozumiałego cesarza Wilhelma II Hohenzollerna.

 

 

   Z zamierzenia i z definicji krótki suplement rozrósł się w trakcie pisania do przydługawego nieco elaboratu; mam nadzieję, że nie nudnego. I tak nie wykorzystałem wszystkich pozyska- nych w trakcie poszukiwań materiałów. Trwające od wieków, szczególnie bliskie i przyjazne relacje między naszymi narodami, to temat-rzeka. Odwiedziny huzarów z Székesfehérváru wpisały się na trwałe kolejnym rozdziałem w dzieje przyjaźni polsko-węgierskiej. Artykuł niniejszy rozpocząłem słowami ludowej pieśni, śpiewanej przez Madziarów, a zakończę też pieśnią,  nuconą kiedyś przez mieszkańców mojego rodzinnego Podjabłońca ku pamięci tamtych krwawych, grudniowych wydarzeń.

  

    Dnia ósmego grudnia, jak zaczęło świtać,

    Zaczęli się Austryjanie z Moskalami witać.

        Moskalu, Moskalu, ty pogańska duszo,

        Maszerują już honwedzi, na śmierć cię rozkruszą.

    Widzisz nas Cesarzu, jakich masz Polaków,

    Daj Boże byś złączył Warszawę i Kraków.

 

Szczególne wyrazy podziękowania składam członkom Stowarzyszenia Fehérvári Huszárok za e-mailową korespondencję i udzieloną pomoc. Dziękuję również mojemu koledze z ławy szkolnej, Jarkowi Oleksemu, i znanemu kolekcjonerowi i przewodnikowi, Zenkowi Duchnikowi z Piekiełka, za udostępnione materiały. Ponadto dziękuję Istvanowi z Budapesztu, koledze mojego syna, za pomoc w wyszukiwaniu materiałów i ich tłumaczenie.

 

Zamieszczone w artykule barwne fotografie z uroczystości na Jabłońcu są mojego autorstwa  Objęte są prawami autorskimi. Pozostałe ilustracje pochodzą z moich zbiorów.

 

Bibliografia:

  1. Bator Janusz, Wojna Galicyjska, Kraków 2008, wydawnictwo LIBRON EGIS Sp. z o.o.
  2. Homola Irena i Łopuszański Bolesław, Pamiętniki urzędników galicyjskich, Kraków 1978, Wydawnictwo Literackie
  3. Łukasik Henryk, Twierdza Kraków, część IV, Międzyzdroje – Kraków 2009, Wydawnictwo Arkadiusz Wingert
  4. Reichlin-Meldegg Georg, Der Löwe von Limanowa, Generaloberst Josef Roth Freiherr von Limanowa – Lapanów. Ein Leben zwischen den Epochen, Graz 2005, ARES VERLAG
  5. Rydel Jan, W służbie Cesarza i Króla, Kraków 2001, Księgarnia Akademicka
  6. Solek Wincenty, Pamiętnik legionisty, Warszawa 1988, Instytut Wydawniczy PAX
  7. Suleja Włodzimierz, Józef Piłsudski, Wrocław-Warszawa-Kraków 1995, Ossolineum
  8. www.austro-hungarian-army.co.uk
  9. www.fehervarihuszarok.hu
  10. www.kuk-wehrmacht.de
  11. Zasoby internetowe encyklopedyczne: Wikipedia i inne.

 

Marek Sukiennik

 
Limanowskie Stowarzyszenie Historii Ożywionej Jabłoniec 1914
Adres: ul. T.Kościuszki 6, 34-600 Limanowa
KRS: 0000485295
NIP: 7372203252
REGON: 122988528
Partnerzy:
Ta strona wykorzystuje pliki cookies i inne technologie. Korzystając z witryny wyrazasz zgodę na ich używanie.Dowiedz się więcejRozumiem