JABŁONIEC 1914
Limanowskie Stowarzyszenie Historii Ożywionej
Aktualności
dodano: 20-10-2020 22:30:47,
odsłon: 1780
PL
Polsko-węgierskie przykładne sąsiedztwo
Żaden człowiek nie jest na tyle bogaty, aby nie potrzebował sąsiada – przysłowie węgierskie

 

 

Polska i Węgry na starej mapie francuskiej (w zbiorach M.S.)

 

 

Motto

Nie gardź swoim i ojca przyjacielem, a w dniu klęski nie chodź do brata, bo lepszy sąsiad bliski niż brat daleki – Księga Przysłów, 27,10

 

   Ponad 108 lat temu, 13 kwietnia 1912 roku, warszawski tygodnik „Świat” (pełna nazwa to Ilustrowany Magazyn Tygodniowy „Świat"; wydawany w latach 1906-1939) opublikował w nr 15 (Rok VII) ciekawy kilkustronicowy artykuł (oczywiście dozwolony carską cenzurą) zatytułowany „Sąsiedzi, z którymi nie mieliśmy zatargów”. Warto się z nim zaznajomić chociażby po to, by wydobyć z zapomnienia nazwiska Polaków i Węgrów, uczestników ponadtysiącletniej sztafety przyjaźni. Poniżej zamieszczam tenże artykuł (bez skrótów i zachowując oryginalną pisownię) wraz z ilustracjami:

 

„Sąsiedzi, z którymi nie mieliśmy zatargów”

 

   W południowej Polsce od kilku lat żywo brzmią hasła wznowienia i zacieśnienia więzów prastarej przyjaźni polsko-węgierskiej. Lwów i Peszt już kilkakrotnie oglądały wzajemne „odwiedziny narodów”. Pod kolumną Mickiewicza drgało gorące „eljen” na cześć węgierskich gości, którzy się zjawiali wśród nas w nieoficyalnem poselstwie w swych pysznych, barwnych narodowych strojach, tak żywo przypominających nasze; ulicami Pesztu płynęły melodye naszych hymnów, śpiewanych przez lud węgierski, a na gmachu węgierskiego parlamentu powiewał na powitanie polaków amarantowo-biały sztandar. Tu i tam potworzyły się kluby dla ożywienia i pielęgnowania starych przyjaznych stosunków. Nasze troski narodowe znajdują żywy oddźwięk po tamtej stronie Karpat. Ostatnia z tych trosk – sprawa chełmska – wywołała w całym narodzie węgierskim manifestacyjne objawy sympatyi. Starzy historyczni sąsiedzi, starzy towarzysze broni i niegdyś wspólnicy państwowi pragną umocnić fundamenty moralnego sojuszu, sądząc, że jego racya bytu i dziś jeszcze nie zniknęła.

 

   Niezmierna dawność przyjaźni, tradycya jej niemal tysiącletnia, sprzyja tym usiłowaniom. W Polsce i na Węgrzech idea braterstwa węgiersko-polskiego ma przywilej wyjątkowej popularności, tkwi głęboko korzeniami w sercach obu narodów.

 

   Tu i tam w żywej pamięci przechowuje się wspomnienie tysiąca lat, przeżytych w dobrej sąsiedzkiej zgodzie, prawie bezprzykładnej w historyi, bez jednego niemal zatargu, bez jednej wojny, natomiast wśród częstych sojuszów, wśród wzajemnego wspierania się i nawiązywania coraz to nowych węzłów, umacniających ten niezwykły stosunek sąsiedzki dwóch państw i narodów. Sięgają one świtu naszej i węgierskiej historyi i przez długie wieki ciągna się nieprzerwanem pasmem. Z siostry naszego Mieszka I, „Belaknegini”, małżonki węgierskiego Gejzy I, rodzi się budowniczy wielkości Węgier, św. Szczepan. Wielki król węgierski XI stulecia, św. Władysław, urodził się i wychował w Polsce, i silne ramię Bolesława Śmiałego wprowadziło go na wydarty tron ojców. Krew Piastów i Arpadów mieszała się ciągle. Stwarza to i solidarność polityczną, a raczej umacnia ją, gdyż źródła jej tkwią w samym układzie stosunków. Piastowicze nasi walczą często po stronie Węgier i nawzajem dostają od nich pomocy. Z Węgier przybywa małżonka Bolesława Wstydliwego, Kinga, zapisana nietylko w kościelnych, ale i narodowych annałach licznemi czynami kultury, i siostra jej, Jolanta, poślubiona Bolesławowi kaliskiemu. Polskie księżniczki osiadają, nawzajem, na tronie w Budy. Panuje tam, jako królowa-wdowa, Łokietkowa córka, Elżbieta. Na dworze męża jej, Karola Roberta, zaprawia się w sztuce rządzenia ostatni z Piastów, Wielki Kazimierz. Łączą się oba państwa pod rządami Ludwika, i znowu niezapomniany węzeł moralny nawiązuje się w osobie królowej Jadwigi, i znowu unia personalna obu państw pod berłem nieszczęsnego bohatera Warny. Pół wieku później dynastya Jagiellońska rządzi na Węgrzech przez lat prawie 40, od wyboru Władysława do śmierci Ludwika pod Mohaczem. Zygmunt Stary poślubia wojewodziankę siedmiogrodzką, Barbarę, a Janowi Zapolya oddaje w zamężcie najstarszą z córek, Izabelę. Wreszcie z za Karpat wschodzi nad Polską słońce wielkości Batorego.

 

   Pół tysiąca lat upłynęło wśród bezprzykładnej harmonii dwóch sąsiadów. Węgry straciły niezależność. Nie było już pola do dalszych państwowych stosunków. Tylko zagony Rakoczego wniosły krótki, przemijający rozdźwięk. Wiek XIX oba narody zastał w politycznym upadku, zrównując je tragicznym strychulcem niewoli.

 

   Pozostała jednak i pamięć niezatarta tylu nici przeszłości, i poczucie wspólnych interesów, płynących ze zmiennego położenia. I teraz nawiązuje się węzeł najsilniejszy ze wszystkich, w niedoli zadzierzgnięty, krwią uświęcony. To rok 1848. Walczącym Węgrom idą na pomoc polskie legiony. W zapasach o koronę św. Szczepana urasta potężna, spiżowa postać niezwyciężonego Bema, na czele armii węgierskiej stoi dzielny, choć mniej od niego szczęśliwy, Henryk Dembiński. W wiecznej pamięci węgierskiego ludu żyje rozstrzelany przez austryaków ks. Mieczysław Woroniecki, żyje bohater listopadowej nocy, Piotr Wysocki, dziesiątki polskich wodzów i oficerów, tysiące poległych nad Dunajem i Cisą polskich żołnierzy.

 

 

 

 

   Tysiącletnie dzieje Węgier i Polski wykazują wspólnych nieprzyjaciół, wspólne niebezpieczeństwa. Uderza podobieństwo dawnych państwowych urządzeń obu narodów, tu i tam wczesny parlamentaryzm, jednakie zamiłowanie swobód, jednaki duch rycerski, podobieństwo kultur, nawskroś zachodnich, przesiąkniętych łaciną, podobieństwo nawet obyczaju i stroju. Poczucie wspólności interesów, utrwalone rokiem 48, zadokumentowane ju w nowszych czasach polityką Andrassy'ego – przetrwało do dziś.

 

   W ostatnich latach zaś przybrało na sile. Struna braterstwa polsko-węgierskiego była zawsze napięta, dlatego wystarczyło ją tylko trącić, aby wydała swój stary, czysty dźwięk. I u nas, na polskim południu, i na Węgrzech, obudził się żywy ruch ku wzajemnemu zbliżeniu się i poznaniu. Z tem hasłem przybyli do nas pierwsi węgrzy, przed laty czterema, na uroczystość Trzeciego Maja we Lwowie. Na czele tej pierwszej wycieczki stanęli posłowie do węgierskiego sejmu, dr. Kovacs Ernest i dr. Nagy Jerzy. Łatwy i niemal powszechny entuzyazm, jaki na ulicach Lwowa wzbudzili dawni nasi polityczni druhowie z za Karpat, wskazywał, jak głęboko tkwi w duszach poczucie starego braterstwa. Odtąd odwiedziny stały się częstsze. W r. 1910 przybyła liczna i świetna delegacya węgierska na uroczystość Grunwaldu, w r. 1911 przybyły „z pozdrowieniem” delegacye miast: Pesztu, Szolnoka i Preszowa.

 

 

 

 

 

   Dla kultywowania stosunków wzajemnych powstała we Lwowie, z inicjatywy p. Tadeusza Stamirowskiego, stała organizacya: „Klub polsko-węgierski”. Dokładne i bezpośrednie poznawanie kultury węgierskiej, rozpowszechnienie znajomości węgierskiego języka, utrzymywanie stałego kontaktu z najwybitniejszymi naszymi przyjaciółmi na Węgrzech wykreślił sobie Klub, jako zadanie do spełnienia. I z programu tego i z wzajemnej kurtuazyi wypłynęły nasze z kolei odwiedziny. Był ich cały szereg. Młodzież lwowska oddała wizytę młodzieży młodzieży węgierskiej. Kilkadziesiąt osób z kół polskiej inteligencyi wybrało się, jako poselstwo od Klubu. Ten sam entyzyazm, jaki panował na ulicach Lwowa, gdy stanęły na nich wycieczki węgierskie, powtórzył się teraz na Węgrzech. Polaków przyjmowały owacyjnie miasta Peszt, Arad, Debreczyn, Szolnok, Hatvan, Miskolcz. W sejmie witał delegacyę „imieniem narodu węgierskiego” poseł Nagy, z gmachu parlamentu – jedynego w Europie i jedyny raz – powiewał sztandar polski, na ulicach Pesztu brzmiały nasze narodowe hymny, śpiewane przez lud węgierski. Atmosfera tych dni wpłynęła dobroczynnie i na losy dość licznych rodaków naszych, zamieszkujących stolicę Węgier. W Peszcie przebywa kilkanaście tysięcy polskiej ludności, prawie wyłącznie uboższej, robotniczej. Stanie dla niej kościół polski, przy wydatnem i życzliwem poparciu Węgrów. Na wzór lwowskiego, powstał w Peszcie Klub węgiersko-polski. Parokrotnie poruszana myśl utworzenia lektoratu dla języka i literatury polskiej na uniwersytecie peszteńskim dochodzi do skutku. Rolę rzecznika spraw polsko-węgierskich od lat całych spełnia rodak nasz, dr. Juliusz Barański, członek rady miejskiej i adwokat w Peszcie, urodzony już na obczyźnie, lecz całą duszą trwający przy polskości, gorliwy opiekun naszych wychodźców w stolicy Węgier.

 

   Żywiołowy prawie oddźwięk znalazła na Węgrzech sprawa chełmska. Zgromadzenia, poruszające opinię publiczną, odbyły się w różnych stronach kraju, w całym szeregu miast: w Peszcie, w Preszowie, w Lewoczy, w Szegedynie, w Szolnok, w Hadmezövasarhely i innych. W Peszcie na czele akcyi stanął jeden z najgorętszych naszych przyjaciół i najczynniejszych działaczy na polu polsko-węgierskiego zbliżenia, poseł dr. Ernest Kovacs, zwany „Kovacs-Lengyel”, t. j. Polak. W  Hadmezövasarhely, gdzie manifestacya przybrała ogromne rozmiary i pociągnęła nawet lud wiejski, był czynny drugi z naszych wybitnych przyjaciół, znany z kilkakrotnych wystąpień publicznych we Lwowie i w Krakowie, poseł dr. Jerzy Nagy, oraz adwokat dr. Szymon Lanczi, organizator wycieczek do Polski – obaj ożenieni z Polkami. Godzi się zapisać imion mniej znanych, lecz nie mniej gorliwych propagatorów związku duchowego Polski i Węgier, jak prof. uniwersytetu dr. Csatari, redaktor Dvortsak i redaktor dr. Dessewffy w Preszowie, jak dyrektor szkół dr. Kalmar i z polskiej rodziny pochodzący wiceprezydent sądu Półkozic-Legenza w Lewoczy, jak adwokat dr. Kele w Szolnoku, dr. Hilkene z Bacs-Kuli, dr. Juhasz z Debreczyna.

 

 

 

 

 

   W akcyi chełmskiej szczególnie żywo zaznaczyły swój udział kobiety węgierskie, wśród których jest cały zastęp gorących przyjaciółek Polski. Wielki entuzyazm objawiły zwłaszcza panie preszowskie, a wśród nich najczynniejsze, najbardziej sprawie zbliżenia z nami oddane panie: Csatary, Beretvos, Holenia, Galotsik. Kobiety węgierskie umieją nieraz gruntownie przygotować się do propagowania zblizenia z Polską, jak panna Margit Sandorfy, młoda entyzyastka, która kilka lat bawiła we Lwowie dla poznania naszych stosunków. Idea tego zbliżenia spotyka się z życzliwym poparciem całej bez wyjątku prasy węgierskiej, nietylko wielkich organów w Peszcie, ale i licznych pism na prowincyi, w Debreczynie, Szegedynie, Preszowie, Koszycach, Lewoczy.

 

 

 

 

 

   Nie możemy nie cenić tej żywej i serdecznej przyjaźni. Same idealne jej pierwiastki – gdyby w grę nie wchodziła nawet styczność interesów – musiałyby wywołać w nas oddźwięk. Dokoła, jak daleko granice nasze się ciągną, otacza nas atmosfera niechęci i walki. Dawni lennicy nasi stali się naszymi ciemięzcami, dawni sojusznicy i wspólnicy zajęli wobec nas nieprzyjacielską postawę. Czujemy na sobie dotkliwie dłoń krewniaków. Tylko ci sąsiedzi z południa, tak różni od nas krwią, dochowali nam braterstwa i wiary. Osamotnieniu broni się wszystko, co żyje, to też gdy wyciąga się do nas, najbardziej osamotnionych z narodów świata, dłoń zakarpackich przyjaciół, tak wiernych i tak niezmiennych, tak starych i wypróbowanych, i gdy niesie nam potwierdzenie nigdy niewygasłych uczuć – musimy powitać ją, jak drogocenne dobro, radośnie i wdzięcznie.

 

   Niezawodnie, ta harmonia pochodzi w znacznej mierze stąd, że wskutek położenia geograficznego nie było między nami nigdy punktów silniejszego tarcia. Sąsiadowaliśmy, a także dziś, dzięki autonomii naszych ziem podkarpackich, sąsiadujemy z Węgrami politycznie, lecz nie narodowo. Przedzielają nas od plemienia madziarskiego Słowacy i Rusini. W ostatnich atoli czasach i pod względem narodowym wchodzimy w kontakt z Węgrami. Dzieje się to na terenie Orawy i Spiżu, tych ziem rdzennie polskich, które od pierwszego rozbioru Rzeczypospolitej tworzą północno-zachodnie kończyny krajów korony św. Szczepana.

 

   Sprawa spiska jest znana. Prawem kaduka, tamtejsza ludność polska zaliczana jest urzędowo do Słowaków, nie istnieje oficyalnie, nie ma żadnych praw, a grozi jej wynarodowienie wskutek wytężonej działalności słowackiego kleru. Ludnością tą, której liczba nie jest nawet dokładnie znana, lecz która pokaźny stanowi odłam naszego narodu, poczęto się dopiero teraz zajmować trochę w Polsce. Wyłoniła się przedewszystkiem kwestya uznania jej narodowo-polskiego charakteru przez rząd węgierski. Nie możemy do Węgrów żywić żadnej zgoła pretensyi o to, że charakteru tego nie uznawali do tej pory. Nie mogli być gorliwsi od nas, którzyśmy się wcale nie troszczyli o tę ludność, ciemną, pozbawioną wszelkiego poczucia narodowego, choć popolsku mówiącą, przyjmującą bez oporu zewnętrzny pokost, jaki jej dawała miejscowa inteligencya słowacka. Teraz jednak stan rzeczy powinien się zmienić. Narodowe uświadomienie spiskich i orawskich Polaków staje się zwolna przedmiotem naszej troski i rząd węgierski wie już o tem. Przy ostatnim, niedawnym spisie ludności, po raz pierwszy kwestya uznania narodowości polskiej w północnych Węgrzech stanęła na porządku, i rzecz godna uwagi: gdzie przy spisie urzędował Węgier, tam kwestya ta nie napotykała żadnych trudności, gdzie zaś Słowak, tam postaromu ludność polska zapisywana była, jako słowacka. Lecz na samemu uznaniu, że ludność ta istnieje, nie może się kończyć. Należą się jej jakieś minimalne prawa narodowe: w kościele i w szkole. O prawa te musimy się upominać.

 

   Rząd węgierski nie ma żadnego interesu w tem, aby słusznym i sprawiedliwym tym dążeniom stawać wpoprzek. Nie madziaryzacya, lecz zesłowaczenie czeka rodaków naszych na Orawie i Spiżu, jeśli nie zostaną zbudzeni do polskiego życia. Ani drobny strumień tego życia, ani nastroje polityczne, jakie narodowy ruch polski wniesie, nie mogą być groźne dla państwa węgierskiego, przeciwnie, przyniosą mu łatwo zrozumiały pożytek, paraliżując dzisiejsze prądy, wrogie zarówno nam, jak Węgrom. Niema więc i tu przeciwieństwa interesów: straty, jakie byśmy tu ponieśli, wyszłyby także na szkodę państwowej idei węgierskiej, korzyść nasza stałaby się i jej pożytkiem. Pozatem swobodny rozwój sprawy polskiej na Spiżu, nietamowanie tego rozwoju przez władze miejscowe, wyłania się coraz bardziej, jako niezbędny warunek dobrego pożycia obu narodów i w stosunku wzajemnym nie da się żadną miarą pominąć.

 

   Oto realne i wdzięczne zadanie do spełnienia, jakie narzuca się zarówno tym, którzy u nas pracują nad umocnieniem prastarej wzajemności polsko-węgierskiej, jak naszym przyjaciołom na Węgrzech.

 

Lwów,                                                                                                                                                                                                                                                                                   Jast.

 

   Ocenę aktualności myśli zawartych w powyższym artykule pozostawiam Szanownemu Czytelnikowi.

 

 

 

 


Rzadka okolicznościowa karta pocztowa upamiętniająca najprawdopodobniej jedno ze wspólnych polsko-węgierskich spotkań. U dołu dopisek w języku węgierskim, którego tłumaczyć nie ma potrzeby! (w zbiorach M.S.)

 

 

 

 


Hymn polski na karcie pocztowej (fragment) wydanej w Budapeszcie (w zbiorach M.S.)

 

 

 

                                                                                              Ujął w całość Marek Sukiennik

 
Limanowskie Stowarzyszenie Historii Ożywionej Jabłoniec 1914
Adres: ul. T.Kościuszki 6, 34-600 Limanowa
KRS: 0000485295
NIP: 7372203252
REGON: 122988528
Partnerzy:
Ta strona wykorzystuje pliki cookies i inne technologie. Korzystając z witryny wyrazasz zgodę na ich używanie.Dowiedz się więcejRozumiem